index

Nowości

Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII

Rozdiał I

Na poczatku podstawowki wszystkie dzieci chcialy byc Wojowniczymi Zolwiami Ninja. No i zebralo sie nas czterech, ale chcial sie z nami bawic jeszcze jeden koles. Niestety zolwie byly tylko 4, wiec on zostal "Szrederem" (zly pan w bajce :]). No i ow Szreder stal sie ofiara bardzo wielu niewybrednych i okrutnych zartow. Pewnego pieknego, zimowego dnia, na przerwie powiesilismy Szredera na haku od anteny. Anteny telewizyjne bywaja na zewnatrz budynku, wiec hak rowniez. Za koszulke dyndal tak sobie na zewnatrz (pierwsze pietro!) i darl gebe tak, ze chyba wszyscy go slyszeli. Przybiegla wychowawczyni i zsiniala, jak zobaczyla Szredera rzucajacego sie za oknem. :] Pan Konserwator pod dluzszej chwili sciagnal go stamtad, a my dostalismy nagany i spotkanie z pedagogiem szkolnym.

Rozdiał II

Ukradlismy z kumplem (pozdrawiam, czyta ta grupe! Jak Ci sie cos przypomni z naszych przypalow to dopisz :]) sterte prac z sali od plastyki (jakies grafiki, rysunki itd.). Tego samego dnia musielismy przyniesc jakies zmywacze, aceton itd., bo czyscilismy krzesla i lawki za kare, ze pomazalismy je markerami. Anyway... Tego acetonu kapke nam zostalo, wiec postanowilismy go zuzyc, a dobra kombinacje stanowil z tymi pracami z sali plastycznej. Polozylismy na drzwiach przy schodach na korytarz w poblizu sali od WFu. A wlasciwie pod tymi drzwiami. Polalismy acetonem rowno i dokladnie, zapalka i mamy wspaaaniaaaaale ognisko. Nie przewidzielismy jednak, ze drzwi, bedace z drewna, rowniez sie zajma. Zauwazywszy ten fakt dokonalismy strategicznego odwrotu na z gory upatrzone pozycje (no dobra... spieprzalismy :]). Niestety zostalismy ujeci przez pania od basenu, ktora wlasnie wracala z jakas klasa z tegoz basenu. Drzwi w tym czasie juz zdrowo sie palily. Ktos je ugasil, ale w skrzydle od WFu bylo siwo przez dluzszy czas. A nas czekalo oczywiscie wezwanie starych, nagana i spotkanie z pedagogiem szkolnym.

Rozdiał III

Bawiliśmy się z kumplami nożem sprężynowym kupionym gdzieś na ruskim bazarze - to było na koloniach w Związku Radzieckim. Ostrze fajnie się zatrzymywało na ręce, nodze, klatce piersiowej, więc czemu nie na czole, no nie? Nawet nic nie poczułem, bo i ranka była niewielka, dopiero obfita strużka krwi coś mi zaczęła mówić... Kumple podnieśli alarm i jakoś wytłumaczyli kolonijnym pielęgniarkom co się stało... tyle że chyba kiepsko, bo zobaczyłem przez okno dwie przerażone kobieciny, które biegły w moją stronę z długimi szczypcami i toną opatrunków. Zdaje się myślały, że ja mam ten nóż wbity w głowę... Chodziłem później przez dwa tygodnie ze znaczkiem na czole - wyglądało to niczym hinduskie bindi

Rozdiał IV

Przy tym mnie juz nie bylo, bo na tej wyprawie byla klasa starsza od mojej. Poszli do ZOO Wroclawskiego z babka od plastyki, ktora byla duza i baaaardzo gruba i w dodatku wszyscy sie jej bali i nie lubili jej. No bo to zla kobieta byla :] W kazdym badz razie klasa z plastyczka dostarla na stoisko szympansow. I pani nauczycielka chciala byc dowcipna i zaczela przedrzezniac szympansa (drapiac sie po glowie, pod pacha i robiac "UUU-UUU-UUU"). Szympans ciekawie sie przygladal, po czym ekspresowo wyproznil jelita na reke i rzucil w plastyczke. Zrobil to o tyle celnie, ze trafil ja w klatke piersiowa, na zakiecik :] Ech, lata budowania autorytetu na marne

Rozdiał V

Swojego czasu kupiliśmy sobie motocykle jawa 350, nowość była, nowoczesność, dwa cylindry. Pojechaliśmy w kilka motorów do lasu, suchego lasu. Różne toczyły się rozmowy na temat mocy silników itp. W pewnym momencie jeden z niezmotoryzowanych stwierdził, że utrzyma ruszający z miejsca motorek Jawa... nie utrzymasz...jak to nie utrzymam..ja nie utrzymam?, utrzymam !!! Ok... gość wygodnie złapał z tyłu jawę za rurki od migaczy, rozkraczył się wygodnie zarywając piętami w piaszczystym terenie. no jak .. można ? ok, ruszaj ! Koleś ruszył dodając solidnie gazu. Piach, kurz, igliwie wyrwane spod koła dość grubym bieżnikiem dokładnie pokryło dzierżącego za migacze. My pospadaliśmy z motorów ze śmiechu a on jednak utrzyma

Rozdiał VI

Z klimatow, zabytkowo motocyklowych. Kolega od kogos kupił taki zabytek jak motocykl SHL, chyba z 1961 roku. Paliło to na pych, inaczej nie działało . Zobaczyłem 1szy raz to cudo u kumpla za domem. Nie wiedziałem, że to jezdzi. Patrzę, z tyłu, cięgło hamulca jest zakończone taką ładna ozdobną wielka nakrętką. miałem wówczas jakiegoś chyba Rometa. nic nie mówiac wziałem zabrałem tą śrubę, wkrecając tam, byle nakrętkę. Koleś miał dom na wysokiej i stromej górce. SHLka, nie posiadała linki do przedniego hamulca. Gdy chciał z kumplami pojezdzic, to z daleka widziałem, jak panicznie wciska hamulec, a potem zza zakrętu słychać było hałas i stek wyzwisk. Potem po cichu mu ta srubę podrzuciłem do garażu

Rozdiał VII

Wszyscy uczniowie nosili sliczne fartuchy w kolorze nijakim. Najważniejsze, że materia była dosc solidna (jakies plotno). Byly dwa warianty zabawy: pierwszy polegał na wkreceniu w solidnie przymocowane do stołu imadło kawałka fartucha niczego nie podejrzewającej ofiary (pasek lub koncowka dolna fartucha). Następnie szło się z drugiej strony delikwenta i mówiło mu coś miłego w stylu "ty ch....u" albo "synu brzydkiego wielbłąda...". W każdym zdrowym uczniu natychmiast zwyciężała chęć pomszczenia zniewagi i ruszał ostro w kierunku rzucającego obelgę. Niestety pasek od fartucha pozostawał niewzruszony w imadle, lub poła fartucha oczywiście. Klient orientował się w podstępie dopiero czując opór i dźwięk rozdzieranej materii... Drugi wariant: miał miejsce w ostatniej klasie, gdzie mieliśmy tzw. laboratorium i obowiązywały białe, lekarskie fartuszki z cienkiej materii i co ważne dla całej zabawy, fartuszki nie posiadały żadnych pasków. Tam już imadła nie występowały. Numer nazywano różnie, zapamiętałem tylko "BATMAN". Należało podejść wyjątkowo cicho zwierzynę od tyłu, przykucnąć, złapać mocno za poły fartucha i mocnym szarpnięciem tzw. rozpierdak w fartuchu podnosiło się przynajmniej o 30 do 50 cm. Jak fartuch był mocno sprany albo już po zdaniu testu na batmana to wytrawnym łowczym udawało się rozpruć fartuch ofiary aż do samego kołnierzyka. Ofiara, goniła nas natychmiast a rozwiane poły fartucha sprawiały wrażenie, że goni nas BATMAN